W międzyczasie stację minęły już dwa inne pociągi w tym kierunku, lecz były przepełnione. Ludzie dosłownie wisieli na drzwiach i między wagonami, byle tylko załapać się na podróż, rzeżącą kupą zardzewiałego żelastwa w tym wielkim, śmierdzącym molochu jakim jest Mumbai.
W maju powietrze jest ciężkie, wielkimi krokami, jak od zawsze zbliża się pora monsunowa. Duchota i poziom smrodu są wtedy największe, szczególnie kiedy pociąg przejeżdża przez pełne śmieci i odchodów kanały za stacją Bandra.
Był 11 maja 1998 roku.
Współpasażer, któremu zwisało z ręki małe radyjko na baterie aż podskoczył z radości.
-Wygraliśmy, hura! hura!
Podobne oznaki radości, wystrzeliły od Himalajów po Andamany.
Wielkie Indie od dzisiaj, oficjalnie miały własne słońce.
Kraj milionów bezdomnych, tysiąca bogów i wolnych krów, dołączył do klubu nowoczesności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz