poniedziałek, 6 listopada 2017

Nie wiem dokąd dąży mój świat.

Chciałem kupić gazetę. Coś do poczytania. Może być o podróżach, technologii.
Może być też o polityce.
Kiedy te wszystkie papierowe czytadła stały się jednym wielkim katalogiem zakupowym z powtykanym gdzieniegdzie konkretnym tekstem?

Chciałem poczytać coś w internecie. Ale przecież bez wszelakich programów blokujących ogrom wyskakujących, zasłaniających treść reklam, jest to niemożliwe.

Chciałem kupić pieczywo i jakieś inne produkty na śniadanie w sklepie który ma trochę większy wybór niż przeciętny sklep osiedlowy.
Bez słuchawek na uszach staje się to powoli niemożliwe. Z roku na rok krzyczące reklamy w supermarketach stają się coraz bardziej nie do zniesienia.

To może kino? Gdzie przecież płacisz za bilet a pierwsze 30 minut to i tak ciąg często beznadziejnych reklam.

Ludzie którzy mają reklamy na plecach wymalowane w czasie walk bokserskich.
Ludzie którzy codziennie wrzucają do internetu zdjęcie swojej twarzy i produktu który jest remedium na wszystko.
Ludzie którzy stoją w kolejce 2 dni żeby kupić telefon.
Zapisywanie się na nowy samochód z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem.

I uwaga, uwaga. Totalne kombo. Dziecko o imionach Jeronimo Martin.

Jakie jest ostateczne stadium przepoczwarzania się kapitalistycznego lewiatana?